Trudno jest mi podać tylko i wyłącznie suche fakty na ich temat. Chociaż nigdy ich nie poznałam, bo urodziłam się 28 lat po ich śmierci czuję się z nimi związana, a żywa historia ich życia towarzyszyła mi od kiedy się urodziłam, ponieważ całe swoje dzieciństwo z nimi spędził mój Tato.
Miał 10 lat gdy zmarli a jednak, całe swoje życie ich wspomina . W szczególności dziadka Antoniego (którego z resztą jest imiennikiem) . Patrząc na zdjęcie pradziadka mam nieodparte wrażenie że to mój własny ojciec, trudno na pewno jest to sobie wyobrazić, ale jest nieomalże identyczny. Sama nie wiem jak to się stało, że wnuk jest taki sam jak dziadek.
Ach... Na prawdę gdy myślę o moich pradziadkach czuję ciepło na sercu, czuję, że ich kocham pomimo tego, że nigdy ich nie widziałam. Czuję się z nimi związana. To niesamowite, że takie coś może człowiek odczuwać wobec osób nigdy nie poznanych.
Historia ich jest bardzo zawiła, a koniec ich życia okazał się chyba najgorszym momentem. Ale może zacznę od początku.
Antoni, jak już wcześniej napisałam urodził się jako najmłodsze dziecko swoich rodziców Franciszki z Czesławskich i Marcina Górnego. Jego ojciec w chwili urodzenia Antka miał 55 lat, natomiast matka 49 lat.
Rodzina mieszkała na wsi Gaj k. Przyjezierza. Uważam, że jak na ludność wiejską byli zamożni więc start Antoni miał dobry. Franciszka i Marcin prowadzili karczmę. Z czasem jednak, gdy Antoni dorastał u boku starszej siostry Salomei potrzeby rosły a i wykształcenie było ważne. Marcin i Franciszka postanowili się przeprowadzić do miasteczka nieopodal - Gębic, gdzie blisko było wszędzie- do kościoła, urzędu, szkoły a dla ludzi będących ok.60 roku życia komfort był też ważny. Kupili więc gospodarstwo w centrum Gębic. Zamieszkali tam z dwójką najmłodszych dzieci i jedynych na utrzymaniu.
Czas leciał a córkę trzeba było wydać za mąż, a syn również się szykował do ożenku. Jednak z braku posiadania dużej majętności nie mieli na posag dla córki. Wpadli więc na pomysł aby Salomea i Antoni znaleźli sobie za małżonków również rodzeństwo.
Znalazł się Pan Gałęzewski, który naprawiał dach moim prapradziakom i zaproponował pomoc. Znał pewną rodzinę, którą również interesowałoby połączenie rodzin, bez konieczności dawania wiana swojej córce.
Tą rodziną była rodzina Strzeleckich z Wylatowa.
Joanna Kwiatkowska i Władysław Strzelecki byli bardzo zadowoleni, gdy dowiedzieli się o podobnych do ich zamiarach państwa Górnych. Tak więc Salomea Górna wyszła na mąż za Antoniego Strzeleckiego, a Antoni Górny ożenił się z Joanną Strzelecką. Tak uniknięto wiana w obu rodzinach a panowie "wżenili" się w gospodarstwa swoich żon.Śluby nastąpiły w sierpniu 1919 roku w Gębicach i w Wylatowie.
(Joanna Strzelecka, 1915 rok, Berlin)
Od tego momentu historia moich pradziadków przenosi się do Wylatowa, gdzie urodził się mój dziadek i całe jego rodzeństwo.
Małżeństwo moich pradziadków jest dla mnie trudne do ocenienia. Nie znałam ich, a żyjące teraz osoby nie są w stanie mi powiedzieć jakim byli małżeństwem. Na starość na pewno byli do siebie przyzwyczajeni, ale jako młodzi ludzie, czy kochali się ? Czy byli szczęśliwym małżeństwem ? Nie mam pojęcia. Chociaż szczerze mówiąc, wątpię aby małżeństwo z rozsądku, w dodatku wybrane przez rodziców było małżeństwem marzeń, ale jak to było na prawdę nigdy się już niestety nie dowiem.
(W środku Antoni Górny, 1937 rok, bandera konna na przyjazd biskupa Laubitza, Wylatowo)
20.07.1920 roku w Wylatowie urodził się mój dziadek- Hieronim Górny. Jak przystało na prawdziwego mężczyznę mój pradziadek spłodził pierwszego syna :)
Kolejno rodziła się jeszcze trójka dzieci Maria (1921), Bolesław (1923), Konrad (1926).
Mijały lata, a dzieci rosły, uczyły się. Ale życie nie było lekkie, szczególnie u boku trudnej teściowej. Krążą wręcz opowieści o srogiej Joannie Kwiatkowskiej, mojej praprababci. Wiem, że mój pradziadek popadł w konflikt ze swoją teściową. Antoni był osobą bardzo światłą, w dodatku bardzo wygodnicką o ogromnej aparycji zewnętrznej. Osoby, które go znały mówiły, że zawsze był eleganckim mężczyzną, ale nie lubiącym pracy rolnika, co jego teściowej nie podobało się. Najmował parobków którzy za niego wykonywali pracę w polu, oborach. On sam wolał jeździć elegancko ubrany na jarmarki. Był czas kiedy rozrzutność i wygodnictwo pradziadka spowodowało problemy finansowe.
Miarka cierpliwości teściowej się przebrała. Wyprowadziła się od swojej córki z Wylatowa, do synowej w Gębicach, a że Marcin i Franciszka zmarli w latach 20, a ona przeprowadziła się do Gębic w latach 30.
Wiem, że ogromne dębowe kredensy( które są w doskonałym stanie w moim rodzinnym domu), zastawa stołowa były zajęte przez komornika, jednak moja prababcia okazała się osobą gospodarną i dzięki niej wyszli z długów.
Przyszła w 1939 roku wojna, która jak w większości polskich rodzin, przerwała sielankę życia w wolnej Polsce po 100 latach niewoli. Ale o tym będzie mój następny post. Mogę jedynie zdradzić, że kolejnym przystankiem w mojej historii będzie miejscowość Arkuszewo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz